sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział 19

Od dwóch tygodni Harry chodzi bardzo zdenerwowany. Do mnie się nawet nie zbliża. Jego intencje są przejrzyste. Nie chce mi zrobić krzywdy, bo aż go nosi. Ja więc nie narzucam się i staram nie przeszkadzać.
I to chyba nawet nie chodzi o gang, bo nie jeździ na żadne akcje. Coś z firmą. Wychodzi z domu o piątej rano i wraca późno wieczorem dalej znerwicowany. Musi się coś dziać skoro nie wyręcza się innymi.
Powoli zaczynam się martwić, ale nie chce go denerwować.
~Harry~
Zajebię się najprędzej. Jak tak dalej pójdzie to dużo stracimy.
- Kolejny kontrakt był sfałszowany.
Chodzę wściekły po gabinecie.
- Siadaj -mówi Zayn.
Robię to bez słowa. Krew mnie zaraz zaleje.
- Może ich zwolnić?
Chyba rzeczywiście miarka się przebrała. Przeczesuję palcami włosy. Tracę miliony.
Wracam do domu z tym wszystkim na głowie. W drzwiach do kuchni widzę Chloe w jedynie mojej koszuli i skąpych majtkach. Z przodu jest mokra, a facet, jakiś fachowiec. przed nią tłumaczy jej co się stało. Staję w progu wypuszczając powietrze z ust.  Łapię ją za ramię i odciągam od niego.
 - Na górę. Ubierz się. - mówię bardzo, ale to bardzo spokojnie. Odwracam się do mężczyzny. - Co się stało?
- rura. Źle zainstalowane i nie wytrzymało długo.
- Świetnie - burczę. Dobrze, że się stąd Wyprowadzamy. Kurwa, mam spotkanie jutro z Tiffany. - Ile płacę ?
Rozliczamy się i mężczyzna wychodzi.
Ściągam krawat i marynarkę. Koszulę Rozpinam. Biorę wodę, opróżniam pól butelki i idę na górę.
Po wzięciu prysznica , kładę się do łóżka. wolałbym przy sobie Chloe.
Dalej jestem zły i czuję, że nerwy mnie nie opuszczają. Zamykam oczy i zasypiam. Rano robię śniadanie ukochanej. Zaniedbuję ją. Ta pojawia się w kuchni pół godziny później.
- Kochanie, przepraszam za ostatnie tygodnie
- jest okay - siada przy stole i przeciera oczy.
Podchodzę do niej i całuję dziewczynę. Bardzo długo. Ta nie odpowiada do końca na pocałunek. Bardziej pozwala mi na całowanie jej.
- Obiecuję, że od następnego tygodnia wrócisz na pierwsze miejsce. Ja po prostu zbankrutuję, albo gorzej. Chociaż nie wiem czy się da gorzej.
- Zajmij się firmą. Rozumiem.
- Jutro ci coś pokażę, teraz idę na spotkanie – ubieram marynarkę. Jak zawsze mam problem z diabelnym krawatem.
Chloe posyła mi pytające spojrzenie wycierając ręce.
- Niespodzianka.
Podchodzi i zawiązuje krawat. Wraca na miejsce i macha mi gdy wychodzę.
~*~
- Witaj Tiffany – całuję jej dłoń i siadamy do stolika. – Nie mam humoru, więc będę wybrzydzać.
- uprzedzano mnie proszę pana. - posyła mi szeroki uśmiech.
- Przejdźmy do rzeczy.
- Więc słucham pana preferencji.
- Moich? Nowoczesność. Minimalizm.
Rzeczywiście idzie nam bardzo ciężko, tym bardziej ze kobieta nieustannie mnie podrywa. Ja sobie na czole napiszę „Zajęty”, bo inaczej się nie odczepią. Kończymy po trzech godzinach. Jestem zmęczony wybieraniem mebli i płytek. Blondynka mija się w drzwiach z Chloe.
- Cześć kotku - mówię kładąc głowę na biurku. Nic innego nie robię tylko pracuję. Nie jestem pewien czy umiem skręcać szyją w prawo.
- Miałeś spotkanie, pewnie nie powinnam tak wchodzić bez pukania. Zwłaszcza gdy masz takie spotkania.
- Chloe nie drażnij mnie dobra? - podnoszę na nią wzrok. - Natrętna jest, ale jej potrzebuję.
- Jasne, jasne. Masz tylu ludzi, ale to właśnie sam pan Styles musi się do niej fatygować. Pewnie jęczy gdy w rozmowie wymawia twoje nazwisko. No chyba że jesteście na ty.
- Dość - uderzam ręką o biurko i wstaję. Podchodzę do niej, łapiąc za ramiona. - Myślisz, że mając problemy z firmą, gangiem i wszystkim, zdradzałbym cię z jakaś blondynką która pomaga mi wybierać panele do domu?! A no i garnki, żeby pasowały do szarych szafek.
Zamyka oczy gdy stojąc tak blisko unoszę głos. Wyrywa się z mojego uścisku i wychodzi zostawiając kilka toreb. Przez szklaną szybę chwile później widzę jak wybiega z budynku. Świetnie. Tego mi trzeba było.
Wypuszczam powietrze z ust. Nie mam siły. Jeszcze niech mnie o zdradzę o sądzi i będzie cudownie. Zabieram co zostawiła i wsiadam do auta. Zatrzymuję się przy Chloe.
- Przepraszam – wysiadam. Tu jest pełno ludzi. – Zdenerwowałaś mnie takimi podejrzeniami. Kocham ciebie i tylko ciebie! Dobrze to wiesz. Nie bądź zazdrosna. – patrzę na nią. – Ona mi pomaga. Przy domu. Dla ciebie.
- nie rób scen rodem z dennych filmów. - twardo idzie przed siebie.
Łapię ją za sukienkę i wciągam do auta.
- Ja robię sceny? Przepraszam, ale to ty odstawiasz przedstawienie jaka to jesteś zdradzona i skrzywdzona. - ruszam z chodnika. Jezu, będziemy w gazetach. - nie mogę ci wszystkiego mówić! Chcę zrobić niespodziankę, coś co ci się spodoba, a ty się obrażasz o spotkanie.
- Ostatnio mi nic nie mówisz. - patrzy przez szybę.
- Bo mi się imperium sypie – stwierdzam przecierając twarz dłonią. – Jak domino.
- Więc widocznie ja jestem kolejnym klockiem. - wychodzi z auta i idzie otworzyć dom by do niego wejść.
- Nie jesteś - idę za nią z tymi torbami. Kładę je na kanapie i przyciągam dziewczynę do siebie. - Masz rację, potrzebuję cię bo sam nie daję rady. Ale nie chciałem cię tym obarczać. Nie sypiam po nocach nie wiedząc co zrobić.
Patrzy mi w oczy i idzie na górę. Słyszę zamykanie drzwi.
Nie idę za nią. Siadam na kanapie. Muszę znaleźć rozwiązanie. Jak nie znajdę i mój osobisty świat legnie w gruzach.
~*~
Stojąc przy stole w głównej sali robię redukcję etatów. Zostanie ten kto rozegra to wszystko jak najlepiej. Mają tydzień. Wychodzę i od razu jadę po Chloe.
Wjeżdżamy w te zieleńsze okolice Nowego Jorku. Przejeżdżam nad brzegiem wody. Mijamy kolejne piękne domu, ale jeszcze nie nasz. Dziewczyna siedzi z rękami na piersi nie mówiąc nic. Ja wiem, że ona jest zła ale ja nic złego nie zrobiłem. No prócz tego, że mówię jej wszystkiego. Ale po co ona ma sie nad tym zastanawiać? Parkuję dopiero pod nowoczesną willą.
-Ładny. - słyszę.
- Chodź do środka - mruczę i idę otworzyć jej drzwi.
Podąża za mną gdy oprowadzam ją po całym wnętrzu.
- To właśnie robiła Tiffany.
- Ładny - powtarza.
Jest nowoczesny. Szare kolory plus miodowe drewno. Wszystko jest minimalistyczne jak mówiłem. Brakuje niektórych mebli.
Nie jest jeszcze skończony i gotowy do zamieszkania ale chciałem jej go pokazać
- Proszę. Nie gniewaj się. Powiem ci o wszystkim. - Obejmuję ją mocno. - O przeszłości tez.
- To ja ci coś powiem... - kładzie dłonie na moim torsie. - W moim pokoju są spakowane walizki. Kocham Cię, ale... chce przerwy Harry.
- Nie. - odpowiadam. - Bo ta przerwa skończy się źle. Poza tym odpoczywamy od siebie już dwa tygodnie.
- właśnie. A codziennie byliśmy blisko. To było ciężkie. Mam już wynajęte mieszkanie. Nie kończę tego tylko chce trochę czasu - mówi cicho.
- Do czego? - marszczę brwi. - Bo nie rozumiem.
- na przemyślenia.
- Niby jakie? Nie poświęcałem ci ostatnio czasu, bo zbieram w ręce firmę.  ale przed tym nie było źle, wiec nie wiem co chcesz przemyśleć skoro to ja nie wiem w co ręce włożyć.
- Uporządkujesz sobie wszystko.
- Tyle, że ciebie potrzebuję obok.
- Proszę.. - podnosi na mnie wzrok.
- Wciąż nie rozumiem, ale rób jak chcesz. W domu cię siłą nie trzymam.
Wracamy do domu pod którym stoi taksówka. Po chwili Chloe wychodzi przed dom z walizkami.
Patrzę tylko na nią. Łapię jej rękę.
 – Adres.
- Kanada - przełyka śline. Wsiada i auto odjeżdża.
- No chyba ją Bóg opuścił. - mówię do siebie. Przywlokę ją z powrotem za jakiś tydzień.
Wymyśla.
~Chloe ~
Przez tego dupka pojawiły się nowe cięcia, a z blizn powstały rany. Wieszam nowo kupiony obraz i robię kilka kroków w tył . Równo
Kanada nie jest tak daleko. I tak wiem ze wie gdzie jestem.
Przed nim nie udało by mi się schować ale i nie zamierzam tego robić.
Siadam na łóżku. Mam jednopokojowe mieszkanie. Kupiłam parę rzeczy i jest na prawdę przytulnie. Tęsknię za Harrym.
Ale przerwa się przyda. Wychodzę rano pobiegać.
Zakładam bluzę i dresy. Zamykam dom, naciągam kaptur na głowę i ruszam.
Biegam, słuchając muzyki. Vancouver to piękne miasto.
Mijam ludzi idących do pracy. Sama mamy dzisiaj wolne. Jestem kelnerka. Pasuje mi to. Poznaje dużo ludzi i dzięki temu jestem samowystarczalna.
Jest dobrze. Siedzę na ławce pijąc wodę. Obok leży gazeta. "miliarder wraca na szczyt. Kupuje następne filię. Teraz łączy Kanadę."
Przełykam wodę. Czytam artykuł dokładnie. Cieszę się że mu się udało. Że wszystko na co ciężko pracował mu się opłaciło.
Rozmawiamy dwa dni w tygodniu przez telefon albo Skype. Jednak jakoś nie raczył się pochwalić. Uśmiecham się pod nosem. Odkładam gazetę i biegnę dalej.
Biegnę w równym tempie. Później wracam do domu. Po dwóch dniach, mam bardzo dużo klientów w pracy. Nie wiem w co ręce włożyć.
- Poproszę kawę - słyszę. Louis.
Odwraca się i rzeczywiście widzę niebieskookiego bruneta.
- Przebieraj się i idziemy. Raz, raz.
- Louis pracuję.
- Dzisiaj nie. Wychodzimy. Nie, nie ma tu hazzy.
- Spadaj. - czyści szklanki za lada
- Masz wolne - przechodzi do niej i przerzuca ją przez ramię. - Boże, z dwa dni chodził i się wkurwial. Ze ty pracujesz. No nie ważne. - mówi idąc przez miasto. Jest ciepło. Tutaj kwiecień jest naprawdę wiosennym miesiącem.
- gdzie idziemy? - robi wszystko żeby było mu jak najciężej.
robię
- Na lotnisko.
- Co. Nie. Louis przestań.
- Nie lecimy do NY. - poprawia mnie na rękach.
- Mów do cholery o co chodzi.
- Nie mogę.
- Harry to wymyślił tak?
- Pewnie. Przecież nie ja. Tobie bym czekolady nie dal.
- Powiedz mu... ugh... To głupie. Nigdzie nie lecę. Louis? - bije go po plecach.
- Lecisz. - przechodzi przez lotnisko na płytę.
- nienawidzę was obu.
- Nie prawda. - podrzuca mnie. Wchodzi po schodach do samolotu.
- to niemoralne.
- Zastanów się czasem co powiesz. To Harry.
- Nie może raz uszanować mojej prośby.. - mruczę.
- Ty - bierze piwo. - cały miesiąc wytrzymał. Dobra, zniszczył dwa auta i siłownię ale wytrzymał - zaznacza. - Dla ciebie.
Zdejmuje fartuch z bioder i rzucam nim w Tomlinsona.
- W ogóle to fajne masz mieszkanko - siada na fotelu zakładając nogę na nogę w stylu amerykańskim.
- po co tam byłeś?
- Szukałem cię nie?
- złamas..
- Mila jesteś.
- wiem, tęskniłeś.
- Za tobą zawsze. Fajny uniform.
- wiem.
- Przeleciałbym cię - oblizuje wargi.
- wykastrowałabym cię - naśladuje jego ruch.
Prycha, pijąc kolejny łyk piwa. Blondynka - stewardessa - przynosi mi kieliszek różowego szampana.
Biorę go, ale odstawiam nie pijąc ani łyka.
- Przed nami 12 godzin lotu.
- ja pierdziele.. - opieram czoło o szybę.
- Dużo się może zdarzyć - przez dwie kolejne godziny słucham arcy ciekawych historii Louisa. O tym jak i kogo pieprzył przez ostatni miesiąc.
Zawsze chciałam to wiedzieć. Jasne. Potem bierze już trzecią butelkę piwa.
- Mam dla ciebie kieckę.
- no tak. Przecież to było oczywiste. - biorę ją i ignorując jego komentarze ubieram w łazience.
Jest bladoróżowa.  Z delikatnej koronki. Wracam do Louisa i siadam w swoim miejscu. Brunet podsuwa mi pudełko z butami. W nich widzę białe szpilki ze wzorem.
Są na prawdę ładne. Ubieram je bez słowa.
- I to – podaje mi mój naszyjnik.
Biorę go w dłoń lecz nie zakładam.
- Coś z nim nie tak?
- wszystko w porządku.
Kiwa jedynie głową, pijąc swój alkohol. Do końca lotu bardzo dużo mnie zagaduje.

17 komentarzy:

  1. Cudooo
    /k.styles

    OdpowiedzUsuń
  2. Suuper, z niecierpliwością czekam na nn:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Boskie! Next! <333333333

    OdpowiedzUsuń
  4. Super! Czekam na next'a!
    Zapraszam do mnie!


    http://changemymind-zaynmalik-fanfiction.blogspot.com/

    http://youandi-onedirection-fanfiction.blogspot.com/

    http://hellobaby-onedirection-fanfiction.blogspot.com/

    http://wondreams-onedirection-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne! <3 weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń